Przeskocz nawigację

Tag Archives: ludovic obraniak

12 sierpnia 2009 roku, stadion bydgoskiego Zawiszy. Towarzyski mecz Polska – Grecja nagle urasta do rangi bezprecedensowego wydarzenia. Obie bramki dla biało-czerwonych zdobywa Ludovic Obraniak, który kilka tygodni wcześniej otrzymał polski paszport. Wtedy jeszcze mało kto wie, że za wszystkim stoi jeden człowiek. Nieco w cieniu, choć niebawem z niego wyjdzie.

 

Nieprawdą byłoby stwierdzenie, iż wszystko zaczęło się 1 stycznia 2007 roku. Wtedy bowiem Maciej Chorążyk oficjalnie rozpoczął pracę w Polskim Związku Piłki Nożnej jako szef sekcji monitoringu zagranicznych piłkarzy polskiego pochodzenia. Pomysł stworzenia podobnej komórki zrodził się w jego głowie dużo wcześniej. Zanim go zrealizował, przebył długą drogę. Usłana różami nie była.

 

Życie w szybkim tempie

 

Pewnego razu dostałem w swoje ręce wydawany przez „Tempo” periodyk ze statystykami. Piłkarze, drużyny, ich wyniki, bramki. Nieźle to przestudiowałem – wspomina Chorążyk. To było jeszcze w czasach podstawówki. – Jeśli ktoś ze szkoły ma mnie kojarzyć, to właśnie z powodu tej gazety. Nosiłem ją ze sobą codziennie. Później okaże się, że dodatkowa lektura nie poszła na marne.

Zanim zainteresował się futbolem, nie opuszczał prawie żadnego spotkania hokeistów. W Krynicy, skąd pochodzi, ta dyscyplina popularnością biła piłkę nożną na głowę. Tym bardziej, że miejscowe KTH jak równy z równym rywalizowało z Podhalem Nowy Targ czy Unią Oświęcim. Z Krynicy wyfrunął jednak rok po osiągnięciu pełnoletniości. Na ochotnika znalazł się w wojsku. Zwykła służba nie wchodziła w grę. – To byłoby zbyt nudne – mówi Maciek. Po kursie przygotowującym do misji ONZ wylądował w Jugosławii. Na Bałkanach spędził 15 miesięcy, po których wrócił do domu. Studium turystyczne również go nudziło. Pięć kolejnych lat walczył o tytuł magistra politologii na Uniwersytecie Opolskim. Z przerwą na staż naukowy we Lwowie, który zaliczył mniej więcej w środku drogi po wyższe wykształcenie. Studia się skończyły, a rozpoczęły problemy ze znalezieniem pracy. – No bo kto poszukiwał politologów bez doświadczenia w zawodzie? – pyta retorycznie. Przystał na propozycję znajomych, którzy wyjeżdżali do Stanów Zjednoczonych. Za Oceanem pracował trzy lata. I znów to samo. Powrót do Polski i chwytanie się zajęć, które od jego oczekiwań nieco się różniły. – Pewnego dnia wstąpiłem do redakcji „Tygodnika Kibica” w Opolu – mówi Maciek. Zajrzał tam przypadkowo, spacerując po ulicach miasta. Szkolny romans z „Tempem” bardzo mu pomógł. Współtworzył gazetę, co tydzień otrzymując 50 zł. – Nic wielkiego, ale kasa mnie cieszyła – przyznaje ze szczerością. Gdy pokonywał kolejne szczeble redakcyjnej drabinki, zbliżały się mistrzostwa świata w Niemczech. „Tygodnik Kibica” miał dostarczać statystyki Telewizji Polskiej, która transmitowała spotkania niemieckiego mundialu. – Wraz z dwiema innymi osobami wspomagaliśmy ekspertów w studiu. Od statystycznej strony – dodaje. Tak poznał Jerzego Engela, który przy Woronicza 17 był częstym gościem. Okazji do spotkań miał wkrótce jeszcze więcej. Po mistrzostwach „Tygodnik Kibica” pomagał również TVP podczas meczów Ligi Mistrzów. Pomysł stworzenia wspomnianej sekcji monitoringu siedział już w jego głowie, by w końcu ujrzeć światło dzienne. – Pomyślałem, że nie będzie głupio, jeśli tą myślą podzielę się z Jerzym Engelem. Po transmisji jednego ze spotkań zagadnąłem go na ten temat – opowiada Maciek. Byłemu szkoleniowcowi reprezentacji Polski musiał przypaść do gustu. Chorążyk swój autorski projekt przedstawił Wydziałowi Szkolenia PZPN. Kilku znanych trenerów, wśród których był także Engel, dało mu zielone światło. Tak rozpoczął pracę w strukturach piłkarskiego związku.

Od zera do bohatera

Początki były ciężkie. Przez pierwszy rok do interesu dokładał. Z własnej kieszeni wydawał pieniądze na telefony i podróże. Szukał współpracowników, gotowych pomóc przy realizacji ambitnego planu. Do stworzenia siatki skautów wykorzystał internet. – Umieściłem ogłoszenia na wielu zagranicznych stronach i forach. Zostawiałem swoje namiary, ludzie zaczęli się zgłaszać. Potem zacząłem ich weryfikować. Tak powstała siatka – mówi o pierwszych miesiącach walki. – Nie byłem jeszcze zmuszony, by wtedy podejmować jakąś pracę na etat, więc mogłem sobie pozwolić na działalność charytatywną. Nie miałem chwili zwątpienia. Wręcz przeciwnie, czułem euforię, że w ogóle coś robię – odpowiada zapytany, czy w którymś momencie w jego głowie nie zapaliło się czerwone światło. Upór popłacił. Po roku mógł wreszcie liczyć na stałą pensję. W przeciwieństwie do współpracowników, którzy mrówczą robotę wykonywali całkowicie społecznie. Wielu z nich z tego powodu musiało zrezygnować. – Nie dziwię im się. To dorośli ludzie, też mają swoje wydatki – tłumaczy Chorążyk. – Szkoda, bo były to osoby z doświadczeniem menedżerskim i sportowym – wzdycha.

Pierwszy raz zrobiło się o nim głośniej, gdy w reprezentacji Polski zadebiutował Sebastian Tyrała, który wcześniej grał w młodzieżowej kadrze Niemiec. Chorążyk pofatygował się do niego osobiście. Na spotkanie zabrał kilka pamiątek – proporczyki, szalik oraz mniej wartościowe gadżety. – Na więcej nie pozwalają finanse. Wiem, że może to wyglądać mało profesjonalnie, ale co mieliśmy zrobić? Podobne upominki otrzymują wszyscy gracze, którzy mają okazję osobiście spotkać się z Chorążykiem. Najważniejsza jest jednak chęć występów z orłem na piersi. Tyrale jej nie zabrakło, ale w biało-czerwonych barwach zdążył zaliczyć zaledwie jeden występ. Dokładnie – w listopadzie 2008 roku. Potem słuch o nim zaginął. Prawdziwa bomba wybuchła niespełna siedem miesięcy później.

Chorążyk pierwszy raz spotkał się z Obraniakiem rok przed jego debiutem w kadrze. W paryskiej restauracji towarzyszył im również Tadeusz Fogiel, piłkarski menedżer działający na rynku francuskim, a prywatnie przyjaciel piłkarza. Robił za tłumacza. – Zapewniałem Ludovica, że dołożymy wszelkich starań, by otrzymał polski paszport – wspomina Maciek. Sprawę ułatwiał fakt, iż z Polski pochodzili dziadkowie zawodnika. Chodziło zatem o przywrócenie obywatelstwa, a nie nadanie. Problemy pojawiły się, gdy do konsulatu trzeba było dostarczyć odpowiednie dokumenty. – Ludo powierzył je osobie, która zarzekała się, że je tam przekaże. Ta osoba zniknęła wraz z dokumentami i więcej się już nie pojawiła – mówi Chorążyk, który musiał wówczas uruchomić prywatne kontakty. Dotarł do wojewody mazowieckiego, który 7 czerwca 2009 roku wydał decyzję potwierdzającą posiadanie polskiego obywatelstwa przez Obraniaka. Chorążyk do piłkarza wybrał się raz jeszcze. Tym razem z gratulacjami. – Zawiozłem mu kilka gadżetów i śliwowicę łącką, która podobno ostro sponiewierała jego przyjaciela – śmieje się na to wspomnienie. Miesiąc później ówczesny selekcjoner biało-czerwonych, Leo Beenhakker, po raz pierwszy powołał Obraniaka do kadry.

Następni w kolejce

Obraniak to niejedyny zawodnik z Francji, który może grać w polskiej reprezentacji. Obecnie parol zagięto na Laurenta Koscielnego oraz Damiena Perquisa. Pierwszy trafił ostatnio do londyńskiego Arsenalu, drugi regularnie występuje we francuskiej ekstraklasie. W Polsce podobnych zawodników ze świecą szukać. – Przeprowadziliśmy z nimi rozmowy, wstępnie wyrazili zainteresowanie. W ich przypadku musi jednak dojść do nadania obywatelstwa, a nie przywrócenia, jak w przypadku Obraniaka. Sytuacja ciężka jak z Rogerem Guerreiro – porównuje Chorążyk. Bacznie obserwuje także młodych piłkarzy, których rodzice wyemigrowali z Polski w latach 80. Szczególnie do Niemiec. W Kolonii corocznie spotyka się z 40-50 chłopakami. Na zaproszenie przyjeżdżali też Andrzej Kowalik, Tomasz Wałdoch, Janusz Kowalik i Roman Geszlecht. Nie obyło się również bez Jerzego Engela. – Wszyscy traktujemy to poważnie. Skoro mamy sprawić, by chłopcom i ich rodzinom zależało, pokażmy jak bardzo nam zależy – przyznaje Maciek. Za granicą znają go już nie tylko młodzi piłkarze. – Z Jackiem Protasewiczem, który pracuje dla nas na terenie Niemiec, wywiad przeprowadził „Bild”. Na stronie obok widniała rozmowa z Zinedinem Zidanem – opowiada z dumą. – Tuż przed mistrzostwami Europy w Austrii i Szwajcarii zgłosił się do mnie austriacki dziennikarz. Zrobił ogromny reportaż, na połowę wydania gazety, łącznie w wywiadami z Podolskim i Klose. Pisali także o nas we Francji, a przedruki wędrowały po całym świecie. Nie zdziwiłbym się, gdyby w Tajlandii zaczęli się zastanawiać, czy podbierzemy im jakiegoś zawodnika – Maciek się śmieje. – Niemiecki „Kicker” nazwał nas nawet kłusownikami. Mimo pejoratywnego zabarwienia tego wyrazu, nawet mi to schlebia. To oznacza, że dobrze wykonujemy swoją pracę. Na takie komplementy nie może liczyć ze strony działaczy PZPN. Tym się jednak nie przejmuje. Szczególnie, iż wciąż pamięta uczucie po pamiętnym debiucie Obraniaka. – Niesamowita euforia – wspomina z radością w głosie. – To było lepsze niż seks.

* SPECJALNE PODZIĘKOWANIA DLA KUBY ZAKRZEWSKIEGO ZA POMOC W REALIZACJI TEMATU